Złote ślady historii

obóz studentow-mCzy echa przesiedleń brzmią tam po dziś dzień? Czy różnorodność kulturowa odzwierciedla się w codziennym życiu? I wreszcie, czy uda się natrafić na ślad tego szlachetnego kruszcu, z którego słynie Złotoryja? Czyli rzecz o badaniu historii regionu przez przyszłych kulturoznawców rodem z Akademii Górniczo – Hutniczej w dniach 6-13 września 2009 r.

 Wszystko zaczęło się w południe, słonecznej wrześniowej niedzieli, kiedy zebraliśmy się na peronie krakowskiego dworca głównego raz po raz z utęsknieniem wyczekując gwizdu pociągu, który miał nas zawieźć do dolnośląskiego miasteczka. Tam wedle ustaleń mieliśmy przeprowadzić szereg badań w ramach obozu naukowego dla naszej alma mater. Sam obóz to składowa większego projektu opatrzonego nazwą „Fabryka inżynierów”, którego celem jest, najogólniej rzecz ujmując, podniesienie jakości usług edukacyjnych. Projekt ów dofinansowany jest ze środków UE, ściślej ujmując – ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego. Kwalifikowany jest jako „Szkolnictwo wyższe i nauka”, element Programu Operacyjnego Kapitał ludzki.

Eufemizmem byłoby stwierdzenie, że podróż minęła niespostrzeżenie, jednak mieliśmy do pokonania około 300 km. Na miejsce dotarliśmy wieczorem. Złotoryja przywitała nas leniwą, nieco wręcz oniryczną atmosferą, co, jak się miało okazać, jest cudowną specyfiką tego miejsca, miasta zielonych skwerków i kolorowych kamienic, tak różnego od pełnych zgiełku i wrzawy aglomeracji. Na czas obozu naszym domem stało się schronisko młodzieżowe usytuowane przy wiodącej w kierunku Zalewu Złotoryjskiego ulicy Kolejowej. Znacznym plusem była lokalizacja tego miejsca; nawet gdyby pominąć aspekty natury estetycznej (czyt. przyjemna dla oka panorama za oknem), to raptem pięć minut drogi dzieli je od siedziby Towarzystwa Miłośników Ziemi Złotoryjskiej, gdzie spędzaliśmy każdego dnia sporo czasu na pracach badawczych, w które czynnie, z troską i zapałem zaangażowali się członkowie Towarzystwa, udostępniając nam szereg publikacji, filmów i innych materiałów dotyczących historii miasta, zgromadzonych na przestrzeni lat, za co raz jeszcze składamy na ich ręce wyrazy wdzięczności.

obóz studentow

 

Echa badań

Być może to wspomniana wcześniej specyficzna atmosfera miasteczka sprawiła, że badania, zamiast, jak to często bywa nastręczyć problemów, przybierały niejednokrotnie formę przyjemnej pogawędki, nie ciężkiego obowiązku. A że miały formę wywiadu, toteż niewątpliwy w tym udział mieszkańców, którzy zagadnięci na ulicy, podczas załatwiania codziennych spraw, czy to wracając ze szkoły i pracy, czy relaksując się przy złotym trunku, chętnie wdawali się w pogawędkę na temat burzliwej historii regionu, zróżnicowania ludności względem pochodzenia, a co za tym idzie, różnorodności kulturowej. Niekiedy informacje od nich uzyskiwane okazywały się wykraczać daleko poza to, co w ramach niezbędnego minimum oferują foldery turystyczne, ale nawet poza szerokie spectrum tematów poruszanych przez naszych lokalnych przewodników. Co prawda nie do końca odnalazła uzasadnienie nasza teza, jakoby miasto było obszarem dyfuzji kulturowej po dziś dzień, jednak rozmówcy potwierdzali przypuszczenia, że w chwili obecnej rdzenni mieszkańcy miasta na tyle zasymilowali się z ludnością napływową i przesiedlaną, że czas zatarł różnice. Dowodów na pamięć o powojennych dramatycznych losach rodzin przesiedlonych ze Wschodu dostarczyło spotkanie z grupą Kresowianek, które chętnie podzieliły się z nami swymi ciężkimi doświadczeniami.

 

Śladem historii…

Obowiązkowym punktem zaznajamiania się z historią było poznanie zabytków regionu. Największe wrażenie wywarł na nas zamek zbudowany przed ponad ośmiuset laty w pobliskim Grodźcu; choć czas odcisnął swe piętno na monumentalnej budowli, to echa historii przywoływanej przez kasztelana Zenka żywo malowały się przed naszymi oczyma, gdy mogliśmy przechadzać się po zachowanym dziedzińcu zamkowym. Istna uczta dla oczu każdego miłośnika kunsztu architektów minionych wieków. Ubolewaliśmy nad niemożnością zobaczenia największej atrakcji kościoła św. Jana i św. Katarzyny w Świerzawie – zabytkowych malowideł zdobiących ściany i drewnianych polichromii na emporze, jednak na otarcie łez dane nam było z zewnątrz podziwiać romańską bryłę skąpaną w blasku słonecznych promieni. Na naszym szlaku znalazły się również złotoryjskie kościoły: św. Jadwigi; św. Mikołaja wraz z przylegającym do niego cmentarzem i Kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, przy czym tutaj zdecydowaną atrakcją było wspięcie się po krętych schodkach wydających się nie mieć końca na wieżę kościelną, z której roztacza się urzekający widok na całą okolicę.

 

Złoto dla wytrwałych?

Dane nam było na własnej skórze przekonać się, jak wiele trudu trzeba włożyć w proces płukania złota, choć towarzyszyła temu zabawa i mnóstwo śmiechu, tylko niektórzy z nas wracając znad zalewu, mogli poczuć w ręku przyjemny ciężar fiolki z opiłkami złota. Ci, którym zabrakło zapału, nadaremnie wypatrywali skrzących się żyłek kruszcu
w czeluściach sztolni, ale owocowało to jedynie ubłoconymi po kolana spodniami, kiedy delikwenci potykali się w wąskich korytarzykach.

Czy było warto? Z pewnością. Mieliśmy niecodzienną możliwość uczestnictwa w niecodziennej lekcji historii. Niecodziennej, bo dano nam możliwość obcowania na żywo ze świadkami wydarzeń historycznych przełomowych przede wszystkim dla obszaru Dolnego Śląska, ale niezmiernie istotnych dla całego kraju. Co ważne, podarowano nam też piękną lekcję tolerancji i wrażliwości na drugiego człowieka – to dziś wbrew pozorom nieczęsto spotykane, by ludzie różnego pochodzenia żyli ze sobą w całkowitym porozumieniu i sympatii, jak ma to miejsce w tym niewielkim miasteczku nad Kaczawą.

Dorota Prorocka, Kraków