3 x Nie dla organizatorów

Win 039 KP2Emocje związane z I Biegiem Wygasłych Wulkanów powoli opadają, ale w Internecie nadal widać echa tego wydarzenia. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to wielka życzliwość, z jaką odnieśli się uczestnicy Biegu do organizacji całej imprezy. Rzadkość to, wszak malkontentów w naszej ojczyźnie nie brakuje. Z drugiej jednak strony, ktoś, kto udaje się na drugi koniec Polski, by potaplać się w błocie, zedrzeć kolana, tudzież nabić sobie kilka siniaków, nie powinien być skory do narzekania.

(niniejszy tekst jest poszerzoną wersją artykułu, który ukazał się w lipcowo-sierpniowym Echu Złotoryi)

 

 

———————————————————————————————————————–
1. Nie wolno organizować imprez, na które się czeka z niecierpliwością cały rok!
2. Nie wolno organizować biegów w tak pięknych miejscach, że chciało by się tam natychmiast przeprowadzić!  
3. Nie wolno tworzyć atmosfery, w której każdy się czuje jak w dobrej rodzinie! Podsumowując – fatalnie i do zobaczenia niestety dopiero za rok!!!
Wpis Krystiana Tyrajkowskiego na MaratonyPolskie.pl
—————————————————————————————————

  

Ciężko w ogóle opisać chociażby trasę, która była naprawdę rewelacją. Wszystkie przeszkody, zarówno naturalne jak i sztuczne, ukształtowanie terenu, błoto, rzeczki, itd. dawały naprawdę niezły wycisk. Wsparcie muzyczne na trasie, wolontariuszy oraz ludzi przypadkowych dawało kopa do przodu. Organizacja bardzo dobra, wszystko punktualnie, a nawet przed czasem (dzięki czemu zdążyłem na PKS). Przemiła atmosfera i ludzie. Pisze na MaratonyPolskie.pl Saymon Masarczyk.

 

No cóż, o ile można podejrzewać, że zwolenników ekstremalnego wysiłku łatwo jest zadowolić, byle ich dostatecznie wymęczyć, o tyle zawodników, którzy ocierają się niemal o zawodowstwo, tak jak Przemysław Krajczyński, triumfator biegu – nie usatysfakcjonuje się byle czym:

Z imprez, w których brałem udział, porównywać można tylko z Biegiem Katorżnika, który jest bardziej wymagający pod względem przygotowania ogólnorozwojowego, obycia z wodą (czasami bardzo zimną, jak w 2008 roku, kiedy wielu uczestników doświadczyło hipotermii). Bieg Wulkanów wymaga natomiast bardzo wszechstronnego przygotowania biegowego. Decydujące o końcowym rezultacie są zwłaszcza podbiegi.

_MG_7491
Przemysław Krajczyński "spływa" ze stoku. Fot. Robert Pawłowski

Wiedziałem, że już pierwszego dnia trzeba biec ostro, więc zapoznałem się chociaż
z początkiem trasy. Pierwszego dnia biegłem jednak z delikatną rezerwą, bo nie wiedziałem, co mnie czeka w dalszej części trasy i starałem się zapamiętać, jak najwięcej, aby wykorzystać to w drugim dniu. Poza tym pierwszego dnia straciłem trochę czasu, bo w pewnym momencie wybiegłem poza trasę. Ale w drugim dniu czułem się wyśmienicie i mogłem już w pełni wykorzystać swoje możliwości. Akurat starczyło, aby dogonić Maćka Dawidziuka i odskoczyć od niego.

A jak ocenia organizację imprezy?

Organizacja imprezy na “6”, zważywszy, że to pierwsza edycja. Jedyne zastrzeżenia mam do oznakowania trasy. W pewnych momentach rzeczywiście można było zbłądzić i wielu uczestnikom się to przytrafiło. Miałem również możliwość zwiedzenia miasta dzięki dobremu pomysłowi organizatora o połączeniu loterii ze zwiedzaniem zabytkowych miejsc w Złotoryi. Szczególnie podobała mi się wspinaczka na wieżę Kościoła Narodzenia NMP, gdzie można było podziwiać uroki Krainy Wygasłych Wulkanów i trochę się rozruszać przed pierwszym dniem zmagań.

Już dzisiaj deklaruje, że jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, za rok znowu pojawi się w Złotoryi.

Innym weteranem ekstremalnego biegania jest Artur Olszewski, postać bardzo charakterystyczna z uwagi na swój wygląd na mecie:

 

Razem z kolegą Grześkiem pomyliliśmy trasę i zamiast przebiec trasą wiodącą przez podwórko, cofnęliśmy się nadrabiając jakieś 100 m. Przez to dogonił nas jakiś zawodnik. Najpierw żartowaliśmy sobie, że go nie puścimy i żeby nas nie próbował wyprzedzać, ale w końcu udało mu się wybić przed nas i jakiś czas utrzymywać pozycję… do czasu… Przedzierając się bokiem błotnistego koryta rzeczki natrafiliśmy na grupkę kibiców krzyczących „środkiem!”, bo niby wygodniej. Jako że nasz rywal był przed nami, posłuchał rady i wpakował się po pas w naprawdę gęstą breję. Wtedy z brzegu ktoś krzyknął „żartowałem!” i wszyscy ryknęli śmiechem.

025 BJ 02
Artur Olszewski - jeszcze czysty - po przebyciu Kaczawy. Fot. Bartosz Jeziorski

Podobny los spotkał też mnie. Aby nie przedzierać się przez gałęzie zawadzające drogę po naszej stronie rowu, musiałem się przedostać na drugi brzeg i słuchając „dobrych rad” kibiców, przedarłem się przez błoto w stylu oklaskiwanym i budzącym radość wśród zgromadzonych, czyli: jak się bawić to się bawić i maseczka błotna na twarz wskazana.
Drugiego dnia zaś, gdy dotarłem na metę, podszedł do mnie, podobnie ubłoconego jak dzień wcześniej, organizator zawodów Mirosław Kopiński, mówiąc, że ma dla mnie kogoś do pary, po czym zaprowadził do przyozdobionej błotem przedstawicielki płci pięknej, iście prawdziwej rusałki błotnej, oznajmiając wszem i wobec zgromadzonym, że jesteśmy parą biegu, dla której wszyscy właśnie tutaj przyjechali. Po chwili dobiegły kolejne 3 nimfy, równie pięknie przyozdobione błotem oraz liśćmi i kwiatami ziemi złotoryjskiej, co mógł podziwiać każdy, kto się tego dnia zjawił nad zalewem.

Nimfy błotne. Fot. Andrzej Cukrowski
Nimfy błotne. Fot. Andrzej Cukrowski

  I tutaj trudno nie porównywać Wulkanów z Katorżnikiem:

Z pewnością początek biegu na torze przeszkód był dość wyczerpujący. Do tego dość duże i strome podbiegi i zbiegi pośród drzew, czego nie ma na Biegu Katorżnika – jedynym jak do tej pory biegu w Polsce, który można porównać w skali trudności
z Biegiem Szlakiem Wygasłych Wulkanów. Ilość wody i błota na trasie była zdecydowanie znikoma w porównaniu z Katorżnikiem, przez co chłodzenia na trasie naturalnie mniej.
Z doświadczeń zdobytych na Biegu Katorżnika wystartowałem w ochraniaczach
na golenie, spodziewając się korzeni i gałęzi zanurzonych pod wodą, jednak w tym biegu okazały się nieprzydatne i w finale wystartowałem bez nich. Porównując oba biegi: każdy z nich ma swoje trudności. Choć pokonanie trasy Biegu Wulkanów zajęło każdemu mniej więcej połowę czasu, jaki uzyskałby na Katorżniku.

 Wielu zawodników nie zdawało sobie sprawy, że tor przeszkód na Złotej Łące, to tylko skromne preludium do tego, co czeka ich nieco później.

W biegu eliminacyjnym – wspomina Artur Olszewski – przyznam, dałem za bardzo czadu na torze przeszkód i szybko się zmęczyłem, dając się wyprzedzić kilku osobom zaraz po wyjściu w teren. Mimo to udało mi się utrzymać tempo i przez ostatnie 2-3 km dogoniłem kolegę walcząc z nim o lepszą pozycję. W finale tor przeszkód przebiegłem spokojniej i nie było już tak ciężko.

I znowu ocena dla organizatorów:

Co do skali trudności i przeszkód – trasa naprawdę świetna i dająca w kość. A co
do organizacji – małe „ale” do biegu finałowego. Starty ze stratą czasową były naprawdę świetne, przez co nie było tłoku na starcie, jednak nie wzięto pod uwagę tego, że w dalszych biegach eliminacyjnych tego typu bieg staje się łatwiejszy: trasa jest lepiej przetarta, nie traci się czasu na udeptanym błocie czy krzakach a przede wszystkim w niektórych, szczególnie słabo otaśmowanych miejscach, nie trzeba się zastanawiać, gdzie dalej biec.
Poza tym, jak na pierwszą edycję biegu, organizatorzy spisali się na medal. Niespodzianki na trasie takie jak tor przeszkód czy zespoły muzyczne na pewno długo pozostaną w pamięci uczestników biegu. A jeśli chodzi o medal, może nie jest tak okazały jak podkowa katorżnika, ale za to jaki funkcjonalny! Kształt świetnie pasuje do otwierania piwa.
 

DSC_8157
Julia Koślacz brnie przez bagno. Fot. Leszek Leśniak

Wydawać by się mogło, że tego typu zabawy to domena mężczyzn, ale na biegu nie zabrakło również kobiet. Co ciągnie kobietę do taplania się w błocie, przeciskania się przez ciasne przepusty drogowe, brodzenie w rzece?

 Myślę, że to samo co mężczyzn – odpowiada Julia Koślacz, która bieg ukończyła na drugim miejscu w konkurencji kobiet – czyli chęć przeżycia czegoś nowego, sprawdzenia się w ekstremalnej sytuacji. Poza tym tego typu bieg jest dla mnie dużo ciekawszym wyzwaniem niż np. bieg uliczny. Tam wiem, czego mogę się spodziewać po sobie. W takim biegu jak Bieg Wulkanów trasa jest wielką niewiadomą – to mnie mobilizuje do walki z własna słabością .

Wzniesienia Julia Koślacz pokonywała niemalże z uśmiechem na twarzy. Czy trasa była taka łatwa?

Zdecydowanie nie!! Organizatorzy bardzo się postarali, abyśmy na długo zapamiętali te strome podbiegi. To że udawało mi się podbiegać pod górę, jest wynikiem specyfiki mojego treningu. Na co dzień uprawiam biegi na orientację i tam strome podbiegi zdarzają się bardzo często, więc trzeba być przygotowanym siłowo. Dla mnie najtrudniejszy był początek trasy czyli tor z przeszkodami. Po kilku „zaliczonych” płotach moje nogi były zagotowane. Na szczęście potem było już tylko „zwykłe” bieganie . Za to najmilej będę wspominać moment, kiedy mijałyśmy chłopaków zagrzewających biegaczy do walki grą na bębnach. To było bardzo energetyzujące
i dodawało sił.

W Polsce niewiele jest takich ekstremalnych biegów, właściwie chyba tylko osławiony Bieg Katorżnika. Sądzę, że nie ma co porównywać tych dwóch biegów, bo każdy z nich wykańcza w inny sposób, ale równie mocno. Na Katorżniku męczące jest bagniste błoto i niekończące się rowy melioracyjne, Wulkany będą mi się kojarzyć z bardzo stromymi podbiegami i iście katorżniczym torem przeszkód 
Powiem szczerze, że film organizatorów z rekonesansu trasy nawet w połowie nie przedstawiał jej skali trudności Dla mnie im bardziej wymagający bieg, tym większa radość i satysfakcja z jego ukończenia. Przeszkody na łące kończące się wskoczeniem do lodowatej wody to było „zabójstwo”, na szczęście budowniczy trasy pozwolił nam trochę odpocząć na płaskim odcinku, zanim wpuścił nas w góry – dzięki temu przetrwałam

Inną charakterystyczną postacią imprezy był Jacek Heliasz – znany fotografik z Wrocławia, który postanowił cały bieg sfilmować. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był to tak zwany reportaż uczestniczący: autor przemierzył całą trasę jako zawodnik i filmował wszystko, co dzieje się po drodze. Znalazł nawet siły, żeby na bieżąco komentować wszystkie wydarzenia.

 No i na koniec tradycyjne już odniesienie do Biegu Katorżnika: Uważam że można zaklasyfikować ten bieg jako dobra rozgrzewkę przed biegiem Katorżnika! Z tego co słyszałem od zawodnikow tak został on odebrany. Dystans nie jest za długi a trudności na trasie nie przystwarzają zbyt wielu problemów. W skali trudności od 1 do 10 dałbym mu 8 – kę . 

Pomysl zrodził się przed poprzednią edycją Biegu Katorżnika…. w 2009r.
Zafascynowany tym co rozgrywa się właśnie w trakcie takiego biegu, postanowiłem wykonać realizację filmową “online”… biegnąc. I nie zawiodłem się. Podczas biegu mają miejsce niesamowicie ciekawe wydarzenia. Zmagania zawodników z własnymi słabościami, pokonywanie bardzo trudnych przeszków, wspólna kolektywna praca teamów, rywalizacja, upadki, załamania, emocje, radość, zwycięstwo…. a wszystko to rozgrywa się w malowniczych i mocno zabłoconych plenerach! Kibice widzą tylko startujących i wracających na metę zawodników …dzięki takiej relacji wszystko to mogą poczuć na własnej skórze i wczuć się w rolę zawodnika.
Rekompensatą za poniesiony trud podczas filmowania w biegu są liczne wpisy z podziękowaniami i gratulacje umieszczane pod filmami na witrynie youtube
 
090 (1)
Jacek Heliasz z nieodłączną kamerą. Fot. Robert Pawłowski

Na pewno nie jest to proste o czym mówi sam autor:

 
Cały czas trzeba uważać aby obiektyw nie został zbyt mocno zabrudzony np. błotem. Wyczyszczenie go podczas biegu jest niezwykle trudne. Dodatkowym mocnym utrudnieniem są wywiady on line… Rozmowy z biegnącymi zawodnikami lub własna narracja z biegu. Wszystko to mocno wytrąca z rytmu i powoduje dodatkową zadyszkę i straty czasu. Niestety na ma co liczyć na dobrą pozycję na mecie… coś za coś;)

Nasze Złotoryjskie plenery nie mogły pozostać obojętne dla kogoś, kto zawodowo trudni się fotografią

Ten bieg należał do wyjątkowych jeżeli chodzi o malowniczość i atrakcyjność plenerów;)
Zostałem wielokrotnie zaskoczony urokiem mijanych przeze mnie miejsc np. monolityczne skalne ściany które mijaliśmy biegnąc w ich śąsiedztwie, interwaly leśne, liczne przeprawy rzeczne… Panoramy z widokiem na sąsiednie wzgórza, wulkany.
Tak malownicze plenery to mocna strona Biegu po wygasłych wulkanach.
 
 
320 02 AC
Anna Ficner na torze przeszkód. Fot. Andrzej Cukrowski

Honoru ziemi złotoryjskiej skutecznie broniła Anna Ficner, która dosyć dokładnie zaznajomiła się z trasą przed biegiem i to dawało jej pewną przewagę, którą udało się jej wykorzystać, aby zdobyć pierwsze miejsce. To nic, że do tej pory nie startowała
w biegach ekstremalnych. Taktyka była prosta: od początku być na przedzie stawki.

 

Najbardziej wyczerpujący był dla mnie końcowy odcinek – nie spodziewałam się, że tam jest takie okropne błotko. Do tego miejsca, oprócz tego, że byłam mokra, to mimo wszystko udało mi się nie pobrudzić za bardzo. Impreza spodobała mi się do tego stopnia, że zamierzam wziąć udział w Biegu Katorżnika.

W biegu wystartowały również drużyny, wśród nich reprezentanci Straży Miejskiej
z Warszawy, która chwali się na swojej stronie internetowej z odniesionego sukcesu. Szkoda tylko, że nasi rodzimi funkcjonariusze nie chcieli się sprawdzić, jak wypadną w tej rywalizacji.

437 (1)
Igor Widomski wyciągany z błota przez nieznajomą panią. Fot. Robert Pawłowski

 O przyszłość Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów możemy być spokojni, tym bardziej, że zawodników będzie raczej przybywać niż ubywać. Takiego przekonania można było nabrać patrząc na rywalizację najmłodszych entuzjastów biegania.

 

Wprawdzie nie obyło się bez łez, brudu i straconych butów, ale jak zapewnia Igor Widomski, który błoto w młynówce pokonał odważnie na przełaj – było super, a mama jak go zobaczyła, była dumna i zadowolona – za rok znowu wystartuje.

 Robert Pawłowski