– Zaraz po wygranej sprawie z burmistrzem 8. października powiedziałem do swoich przyjaciół, że wywieszę transparent o tym, że prawda i sprawiedliwość zwyciężyły. Wezwałem swoich pracowników, załatwiłem nagłośnienie i tak to się zaczęło – zaczyna swoją opowieść Grzegorz Baran.

 

Pewnego pogodnego październikowego popołudnia na ulicy Basztowej przed pawilonem byłej Zorby zaczął się gromadzić tłumek. Zainteresowanych przyciągały głośne dźwięki w postaci bębnienia pałkami w różne przedmioty: bębny, jakieś puszki po farbach i olejach. Autorami owych dźwięków byli częściowo zamaskowani młodzi ludzie z wyraźnym logo na tiszertach: Piekarnia Anna i Grzegorz Baran. Z głośników wydobywały się głośne słowa kolejnych przemawiających oskarżające obecnego burmistrza Ireneusza Żurawskiego o łamanie prawa i nękanie mieszkańców. Nad wszystkim dominował duży biały transparent z wyraźnym czarnym napisem:

SPRAWIEDLIWOŚĆ ZWYCIĘŻYŁA PANIE BURMISTRZU

POSZKODOWANI, NĘKANI, OSZUKANI, PRZEŚLADOWANI

RODZINY: BARAN, KOLASIŃSCY, MOCZULSCY SOLARZ, WITKOWSCY, ŁOJKO I INNI…

Ludzie, którzy wracali z pracy, bądź będący w trakcie zakupów (była godzina około piętnastej),  zwalniali kroku, uśmiechali się, a po chwili słuchania poważnieli i zatrzymywali się. Słuchali dalej. Tłumek powoli rósł i jak na złotoryjskie warunki urósł do całkiem pokaźnych rozmiarów. Na oko było tam ponad 150 osób. Sami dorośli, w różnym wieku, od młodych dwudziestoparolatków po starszych ludzi pod osiemdziesiątkę.

Wszyscy ci, którzy słuchali, wiedzieli coś mętnie o trwającym od kilku miesięcy konflikcie złotoryjskiego przedsiębiorcy Grzegorza Barana z władzami miasta. Jednak ich wiadomości były niepewne, a przekazywane z ust do ust ulegały zniekształceniom. Fora internetowe wręcz pękały od komentarzy i plotek w tej sprawie. Dzisiaj na happeningu można było uzyskać informacje z pierwszej ręki, z ust samych poszkodowanych.

Wypowiadał się właściciel sklepu obuwniczego Stanisław Solarz, któremu miasto chce zabrać nieruchomość, co stało się po tym, gdy poskarżył się, że proboszcz zbudował plebanię na jego działce. Zygmunt Kolasiński opowiadał, że nie chce dać się wyrzucić wraz z rodziną z domu, gdzie spędził pół życia. Władysław Moczulski informował zebranych o tym, jak  kazano mu rozebrać wejście do piwnicy w Rynku, gdzie chciał urządzić stylową winiarnię, chociaż wcześniej wydano na to zgodę. Jeden z poszkodowanych – Jerzy Łojko – był nieobecny. Grzegorz Baran wyjaśnił tego powód. Otóż krótko przed happeningiem do Jerzego Łojki zatelefonował ktoś z Urzędu Miejskiego strasząc, że on i matka będą mieli poważne problemy.

Obserwatorzy słuchali z zainteresowaniem, było spokojnie. Czasem zgromadzony tłumek bił brawo, czasem niektórzy pokrzykiwali z aprobatą. Straż miejska ani policja nie interweniowały.

Najbardziej znana i zajmująca w tym wszystkim jest historia konfliktu burmistrza z właścicielem piekarni. Grzegorz Baran opowiada o finale pozwania do sądu Gminy Miejskiej Złotoryja:

W tym miejscu, gdzie  teraz stoimy, miała powstać kamienica.  Na rok przed upływem terminu zabudowy burmistrz wniósł pozew do sądu o wywłaszczenie mojej piekarni motywując to tym, że nic nie robimy w kwestii budowy. Ale jak mogłem stawiać budynek i być w porządku z przepisami budowlanymi, skoro cała więźba dachowa i dach budynku, który postawił proboszcz, weszły na moją działkę?    

Miałem nadzieję, że wygram tę sprawę, ale to zawsze jest „na dwoje babka wróżyła”. Biegli geodeci, powołani przez sąd, wydali jednoznaczną opinię w sprawie podziału geodezyjnego: mapki, które burmistrz przedstawił w pozwie do sądu, zostały sfałszowane. Były dziwnie poprzesuwane na moją niekorzyść i pana Solarza. Biegli wykazali to za pomocą pomiarów w terenie. Do tego celu wzięto osnowę geodezyjną z ulic Chopina, Moniuszki i innych. Okazało się, że pomiary tych biegłych były identyczne z pomiarami geodezji powiatowej. Potem w sądzie odbyła się konfrontacja biegłych z geodetą z Urzędu Miejskiego w Złotoryi. Na pytanie zadane przez mojego adwokata „Jakich przyrządów geodezyjnych używał pan do pomiaru i czy miały one atest lub homologację?”, geodeta zachowywał się tak, jakby wjechał na rondo i nie wiedział jak z niego wyjechać. Plątał się. W końcu sędzia zadała pytanie: „Czym pan mierzył? Proszę odpowiadać jasno i zwięźle”. Padła odpowiedź: „Metrówką, a konkretnie pięćdziesięciometrową taśmą”. Geodeta zeznał to pod przysięgą. Proszę pani, w dobie tak wysoko rozwiniętej techniki, gdy są już bardzo precyzyjne przyrządy geodezyjne, ten pan mierzy grunty taśmą! Poza tym biegli geodeci stwierdzili, że gdyby zostali powołani zaraz po pierwszej rozprawie, spór zostałby rozstrzygnięty o wiele wcześniej. Natomiast sąd oparł cały przewód na opinii geodety, który mierzy grunty taśmą.

Potem nastąpiła przerwa sądu na krótką naradę. Zaraz po tym zostaliśmy wezwani na salę. Moi przeciwnicy podczas czytania sentencji wyroku byli wyraźnie skonsternowani. Chyba w ogóle nie brali pod uwagę rozstrzygnięcia na swoją niekorzyść.  Wysoki sąd przez pół godziny wyjaśniał stronom, co zostało zaniedbane w sprawie, i dlaczego Urząd przegrał.

Miasto o rok za wcześnie wytoczyło proces przeciwko mnie. Ja miałem rok czasu na zabudowę. Ale już na starcie okazało się, że moje mapy są inne, niż Urzędu. Musiałem zacząć to prostować, ustalając stan faktyczny, dokonując wszelkich uzgodnień branżowych, a dopiero potem mogłem starać się o pozwolenie na budowę. Urząd natomiast próbował udowodnić, że przez ten okres nic nie robiłem w sprawie zabudowy terenu. Przez cały ten czas nie zezwolono mi na dostawę wody i odprowadzenie ścieków na tym gruncie. Na ironię zakrawa fakt, że kilka miesięcy temu ten sam Urząd Miejski doprowadził mi odpowiednie urządzenia na dostawę wody, po czym zbudowałem tam toaletę. Potem bezskutecznie słałem pisma do magistratu, dlaczego nie chcą mi tej wody dostarczyć. Nie uzyskiwałem żadnej jasnej odpowiedzi.

Wielokrotnie prosiłem o spotkanie i rozmowę z burmistrzem Ireneuszem Żurawskim, aby bezpośrednio móc wyjaśnić sporne kwestie. Niestety, nigdy nie znalazł  dla mnie czasu.

Natomiast z goryczą muszę wyznać, że przez okres dwóch kadencji rok w rok tenże burmistrz zwracał się do mnie z prośbą o nieodpłatne dostarczanie pieczywa na wigilijne śpiewanie kolęd w Rynku. I ja to pieczywo dostarczałem. Zawsze.

Ja jestem złotoryjaninem, tu się urodziłem wychowałem, tu chodziłem do szkoły, a potem założyłem własną rodzinę. Teraz mam sporą firmę i wiele inwestuję w mieście. Dlatego dziwię się, że magistrat nie chce kolejnego inwestora. Sąd podczas rozprawy końcowej też wyraził swoje zdziwienie w tej kwestii: „To wy macie takiego inwestora i chcecie się go pozbyć? Widać tu ewidentnie złośliwość ze strony Gminy Miejskiej w stosunku do przedsiębiorcy Grzegorza Barana. Taką złośliwość widzę też w podobnych sprawach, w których orzekam na terenie miasta.”

Niestety, wyrok nie jest prawomocny i burmistrz może odwołać się od wyroku.

W tej chwili sytuacja jest taka, że ja jestem w stanie ukończyć zabudowę mojego terenu przy ulicy Basztowej w ciągu jednego roku, bo mam już wszystkie niezbędne projekty i uzgodnienia branżowe. Natomiast gdyby burmistrz wygrał tę sprawę w sądzie apelacyjnym, to pozyskanie następnego inwestora, rozpisanie przetargu na grunt, opracowanie nowych projektów architektonicznych i przejście całej procedury, związanej z zabudową zajęłoby mu kolejne kilka lat. Kilka lat stracone dla miasta. Stracone podatki za grunt, stracone kolejne miejsca pracy, które ja już dawno zaplanowałem.  

 

Happening na Basztowej trwał około godziny, a gdy zainteresowani zakończyli swoje wypowiedzi, ludzie zaczęli się rozchodzić. Niektórzy zamyśleni, inni, w grupkach, gorąco dyskutując.

tekst i sonda podczas happeningu: Agnieszka Młyńczak

zdjęcia: Robert Pawłowski

 

Sonda

 

Jolanta lat ok. 47

– Pani jest z Gazety Złotoryjskiej? Nie? O, to my możemy się wypowiedzieć. Ludzie nie wiedzą o tym, że inni są poszkodowani, nie wiedzą o tych wszystkich gierkach. Teraz mają sposobność się dowiedzieć.

Krzysztof lat ok. 50

– Ja się nie wypowiadam na temat,  kto ma rację. Poczekam na efekt końcowy. W sensie demokratycznym, to taki happening jest jak najbardziej wskazany. Mieszkańcy mają prawo wypowiadać się na forum ogólnym publicznie i komentować wydarzenia w naszym mieście

Mirosław  lat ok. 58

– Uważam, że roszczenia mieszkańców są jak najbardziej zasadne. Burmistrz Żurawski nie ma prawa załatwiać swoich partykularnych interesów. Nie może być takich rzeczy, żeby w takim mieszkaniu jak u Kolasińskiego, stały puste mieszkania. Uważam więc, że ten happening jest potrzebny. Wielu złotoryjan jest w starszym wieku i nie korzysta z internetu. Poza tym wielu ludzi w ogóle nie ma internetu. Lokalna gazeta nigdy o tych wydarzeniach nie pisała. A z tą plebanią od początku było wiadomo, że coś jest na rzeczy. Że od początku nie było tak, jak powinno być. Takie jest moje zdanie.

Mężczyzna lat ok. 45

– Ja tam proszę pani nic nie wiem. Nie chcę się wypowiadać. Może ktoś inny.

Katarzyna lat ok. 25

– Bardzo dobrze, że jest ten happening. Może więcej ludzi dowie się, co się wyprawia w tym naszym „fajnym” mieście.  Zainteresowani i ich znajomi wiedzą, co się dzieje, ale reszta złotoryjan do tej pory nie miała o tym pojęcia. Może czas otworzyć oczy co poniektórym. Na pewno przekażę swoim znajomym to, czego się dzisiaj dowiedziałam.

Paweł  lat ok. 26

– Ja nie jestem mieszkańcem Złotoryi, ale znam większość tych ludzi wymienianych dzisiaj. Jestem przekonany, że to wszystko jest prawdą. Widać, że to celowe działania burmistrza, nadzoru budowlanego i trochę proboszcza. Wiem, że to nie pierwsza sprawa tego typu. Jednak wielu ludzi nie ma świadomości, że takie rzeczy się dzieją. Teraz może się dowiedzą.

Kobieta  lat ok. 68

– Ja nie znam tych sytuacji. Słyszałam tylko trochę o Baranie. Dlatego przyszłam tutaj, aby się dowiedzieć o tych wydarzeniach i słucham teraz uważnie.

Lucyna 74 lata

– Gdyby im nie dokuczali, to na pewno nie mówiliby o swojej krzywdzie. Ja też mam swoje boleści i chciałabym móc o nich opowiedzieć. Agregaty stawiają na dachu w Rynku, a to jest głośne. Kto? Sklep Żabka, proszę pani! I ja muszę żyć w takim hałasie! Pani o tym napisze?

Stanisław lat ok. 50

– Ten happening jest potrzebny, żeby ludzie wiedzieli, co się dzieje w Złotoryi, ale nie chcę wypowiadać się na temat, która ze stron ma rację. Słucham uważnie, a potem będę mógł mieć swoje własne zdanie na ten temat.

Karol lat ok. 55

– Ten happening? Świetny! Więcej takich powinno być w naszym mieście. Ja osobiście wiem o wielu rzeczach, które tu Grzesiek opowiada. Jednak ludzie o tym nie wiedzą. Dzisiaj będą mogli się dowiedzieć. W Gazecie Złotoryjskiej nie było słowa na ten temat. Wiadomo, że jest to gazeta burmistrza, więc nigdy nic złego nie zamieści na jego temat.

Burmistrz zdobył trochę środków z Unii Europejskiej i wkłada to wszystko w urządzanie Rynku. To nie są pieniądze burmistrza ani miasta. Dołożył do tych środków trochę pieniędzy naszych, złotoryjskich podatników. Natomiast mnie interesuje, dlaczego nie zrobiono rewitalizacji budynków wspólnot mieszkaniowych za pieniądze unijne? Przecież wspólnoty mogłyby zamiast kredytów, które potem muszą same spłacać, robić remonty za unijne fundusze. W urzędzie marszałkowskim jest specjalnie wydzielona pula pieniędzy dla wspólnot mieszkaniowych. Z nich można by było remontować elewacje, dachy, wstawiać okna, docieplać budynki. W naszym urzędzie nikt się tym nie zajął. Ani tym bardziej w Rejonowym Przedsiębiorstwie Komunalnym, gdzie siedzi obecnie tylu urzędników! A to właśnie RPK zajmuje się zarządzaniem budynkami wspólnot. Wszystko to świadczy o tym, że mówienie,  jakoby burmistrz był takim cudownym gospodarzem, to całkowita nieprawda.  

Krzysztof lat ok. 23

– Tu jest straszna korupcja. Wygnano nas z kamienicy Rynek 28 mnie i moją rodzinę oraz innych lokatorów. Przez 15 lat zgłaszaliśmy do urzędu, że kamienica się wali. To było przed kadencją Ireneusza Żurawskiego. Ale gdy został burmistrzem, przecież wszystko przejął. Problemy też.

W ostatnim momencie przed wyborami wziął się ostro za remonty, układanie kostki. To oczywiste, że chce pozyskać zwolenników. To jest troszkę dziwne.

Pan Baran najpierw dostał zezwolenie na dzierżawę gruntu i rozbudowę, a tu nagle okazuje się, że nic nie może zrobić. No i czemu to jest takie coś?

Happening?  Pewnie, że potrzebny! Można pokazać ludziom prawdę. Bo do tej pory burmistrz mydlił ludziom oczy tym, co to on potrafi. Wiele starszych osób uważa, że burmistrz jest w porządku, bo kostkę układa. Jednak ci ludzie nie znają go (burmistrza) z drugiej strony. Bo w Gazecie Złotoryjskiej tylko się chwali. A na tym happeningu możemy burmistrza zobaczyć z drugiej strony. 

Stanisław lat 79

– Świetna masówka! Bardzo mi się podoba! Uważam, że rację mają w całej rozciągłości ci poszkodowani, a nie burmistrz. Zwyciężyły prawda i prawo. Chociaż to dopiero pierwsza instancja, ale mam nadzieję, że sąd apelacyjny przychyli się do tego wyroku. Uważam, że takich happeningów mogłoby być więcej w Złotoryi. To jest wolna trybuna. Jak agora w Grecji, proszę pani. Tam była prawdziwa demokracja. I u nas też już jest.