Ania i Robert Maciągowie poznali się w Anglii, zaręczyli w Indiach, mieszkają w Starej Kraśnicy. Oboje łączy nie tylko uczucie, ale również pasja podróżowania. Pokochali Azję i przemierzają ten kontynent w niekonwencjonalny sposób – na rowerach. Właśnie niedawno, w połowie grudnia, wrócili z drugiej wspólnej podróży orientalnej.

Mimo, że spędzili w kilku krajach Azji osiem miesięcy, nie uważają się za podróżników. Mają w sobie zbyt wiele pokory, by nie stosować tego określenia. Jeszcze, w ich mniemaniu, zbyt mało zobaczyli i poznali.

Początki

Pierwszą podróż do Azji Robert odbył w 1997 roku, gdy był jeszcze na studiach. Miał dwadzieścia trzy lata i za namową kolegi postanowił zobaczyć Nepal. Nie stać go było na przelot samolotem, więc zaczął szukać informacji, jak tę przestrzeń pokonać drogą lądową. Robert miał do dyspozycji uzbierane na ten cel 660 dolarów. Zaopatrzony w gotówkę i wiedzę, gdzie ma się przesiąść z pociągu na pociąg, rozpoczął swoją dwumiesięczną podróż. Na początku miał plan zobaczyć Mont Everest. Potem, jak sam mówi, w głowie zrobiła się rewolucja. Uzmysłowił sobie, że nie jest ważny cel wyprawy, ale podróż sama w sobie. Dlatego, kiedy cztery lata później postanowił przemierzyć tę samą trasę: Turcja – Iran – Pakistan, poświęcił na to już nie kilka tygodni, ale pół roku, by smakować pokonywane kilometry.

 

Azja

Dlaczego Azja? Robert twierdzi, że to prosty wybór wynikający z kalkulacji – tam jest najtaniej. Poza tym w Azji ma już przetarte szlaki. Mówi, że czasem powstaje dylemat, czy planując kolejną podróż, jechać w zupełnie nieznane rejony, czy powrócić w miejsca, które już oswoił, gdzie nawiązał znajomości.

Trudno jest w precyzyjny i jednoznaczny sposób mówić o Azji. Niedawno mieli zaplanowane spotkanie z młodymi ludźmi i trzeba było przygotować dla nich prezentację zdjęć. Które wybrać? Co pokazać? Materiał tak bogaty, wspomnień ogrom, setki dni, z których każdy przynosił nowe wrażenia, dziesiątki spotkań z ludźmi – jak teraz to wszystko posegregować i omówić. Zdecydowali się na pokazanie kontrastów, bo Azja to właśnie taki kontynent. Przykład? Pamir (Tadżykistan) i Chiny dzieli jeden łańcuch górski, ale i wielka przepaść cywilizacyjna czy ekonomiczna. W Pamirze nie ma bieżącej wody, prądu ani tabletek od bólu głowy, a po drugiej strony granicy w Chinach stoją supermarkety, gdzie wszystko można kupić. Chiny zmieniają się na naszych oczach. Robert ma porównanie. Był tam siedem lat temu i kiedy powrócił teraz, z jednej strony przeżył szok, widząc rozrastające się miasta, ale i rozczarowanie, obserwując wszechobecną komercjalizację. Z dawnych Chin niewiele już zostało. Na zachodzie w Kaszgarze wyburzono stare budynki, postawiono wieżowce, pozostawiono tylko małą enklawę 100 na 100 metrów, gdzie w miejsce starych glinianych domów buduje się takie same, ale jednak nowe, ceglane, stylizowane…

 

Rower

Zaczęło sie od podróży po Polsce. Robert jako nastolatek miał problemy z kolanami i lekarz zalecił mu jazdę na rowerze. Jak zaczął jeździć, tak trudno mu było przestać. W konsekwencji zaczął zwiedzać kraj. Z rodzinnego Lubina pojechał nad morze, potem na Mazury, pod wschodnia granicę….Kilka lat później, podczas jednej w wypraw do Chin, uznał, że mógłby podobnie zwiedzać ten kraj jak niegdyś Polskę. Kupił taką chińską „ukrainę” i połknął bakcyla. Teraz zwykle rozpoczynają wyprawę od przelotu z Berlina do Stambułu, a potem już tylko pedałują. Na rowerze jesteś panem samego siebie. Jedziesz powolutku, a powolutku w naszym przypadku znaczy dobrze, bo my dużo fotografujemy, szczególnie ludzi – wyjaśnia Robert. Nam przede wszystkim zależy na spotkaniach z ludźmi – dodaje Ania Poza tym jadąc rowerem 24 godziny na dobę czujesz ten świat. Kiedy jedzie się autobusem, świat nam umyka – dodaje.

Jeżdżą na używanych rowerach. Nie jest to sprzęt z najwyższej półki. Ani rower ma kilkanaście lat. Wymienili w nim najważniejsze elementy. Z czasem wymieniliśmy wszystko, tylko rama została – śmieje się Robert. Najważniejsze są dobre opony, wygodne siodełka i chwyty na kierownicy. Ania przejechała ostatnio 10.000 kilometrów bez jednej awarii. A co z kondycją? Przed ostatnią wyprawą oboje jeździli codziennie do pracy w Londynie na rowerach. To był ich trening – kilkanaście kilometrów dziennie. Ale nawet najlepsze przygotowanie fizyczne nie uwolni od zmęczenia podczas pierwszych dwóch tygodni regularnego pedałowania – mówi Ania. Na początku bolą mięśnie, pupa, ręce…Starają się nie jechać dłużej niż sześć godzin dziennie.

Zdecydowanie wyżej cenią sobie podróżowanie na rowerze niż tradycyjną włóczęgę z plecakiem. Nie ukrywają, że nawet ze względu na pieniądze. Mają tani i niezależny środek transportu. Poza tym spotykani po drodze ludzie darzą ich większą życzliwością. W Turcji na stacjach benzynowych sprzedawcy częstowali ich piciem, jedzeniem, wręczali klucz od prysznica i nic w zamian nie oczekiwali. Ludziom jest nas po prostu tak, w pozytywnym rozumieniu słowa, żal – mówi Robert. Kiedyś w Turkmenistanie zatrzymał ich kierowca i zapytał, dokąd jadą. Do Chin – wyjaśniają. A ile to kilometrów? – pyta kierowca? Jakieś dwa miesiące – pada odpowiedź. A to jedźcie już, bo to daleko – z troską mówi kierowca. I weźcie dużo wody, bo tam pustynia przed wami.

Klimat

Pogoda w Azji nie rozpieszcza podróżujących na rowerach. Ania inaczej znosi kaprysy aury niż Robert. Na pustyni Robert czuje się jak w niebie, a jego żona cierpi z powodu skwaru. Zupełnie odwrotnie jest w górzystych i chłodnych rejonach, jak na przykład Tybet. Tam Ania radzi sobie wspaniale. Nawet jeśli to jest ponad 4000 m n.p.m. Ostatnio wjechała na 4600, choć w poprzedniej podróży zaliczyła wysokość 5300 m. raz przydarzyły się jej objawy choroby wysokościowej. Wjechali na przełęcz w Himalajach, to było ponad 5000 m n.p.m. zaczęły sie zawroty i ból głowy, mdłości myślotok, majaki. Cierpiała kilka godzin, mimo że zaraz zjechali kilometr w dół. Ale każda nierówność drogi tylko potęgowała nieprzyjemne doznania. Najlepszym lekarstwem było intensywne nawadnianie i późniejszy sen. Na szczęście więcej się to nie powtórzyło. Oboje starają się nie myśleć o nieprzyjemnych stronach wyprawy i ewentualnych chorobach, które mogłyby ich dopaść. W tym upatrują receptę na bezpieczne podróżowanie. Oczywiście uważają na siebie, jadą powoli, ostrożnie, a na wszelki wypadek wiozą apteczkę.

 

Ekwipunek

Na kilkumiesięczną podróż muszą zabrać ze sobą najbardziej niezbędne rzeczy. Oczywiście pojęcie „niezbędne” inaczej interpretuje kobieta a odmiennie mężczyzna. Ania nauczyła sie już pakować. Na pierwszą podróż wzięła za dużo spodni, koszulek, kosmetyków, potem okazało się, że wiozła to nadaremno. Teraz bierze jeden krem nawilżający, szampon, z odżywki rezygnuje. Przed wyjazdem ścina włosy, bo o takie łatwiej dbać w trudnych warunkach. Nie zabiera żadnych tzw. wyjściowych ciuchów ani kolorowych malowideł. Wyjściowy strój to znaczy czysty strój – śmieje się Ania. Bagaż musi być ascetyczny w swej wadze. W sumie ostatnio wieźli ze sobą 50 kilo bagażu przytwierdzonego w sakwach do rowerów. Muszą być przygotowani na każdą aurę. Kiedy jadą przez ciepłe rejony: Syrię, Iran, w pierwszej fazie wyprawy, wszystkie zimowe rzeczy leżą w sakwach. Potem odwrotnie. W Tybecie przyda się kurtka, ciepły śpiwór…część zużytych rzeczy zostawiają po drodze, a czasami dokupują, co im potrzebne. Bywa, że przywożą do Polski więcej niż wywieźli. Musi się znaleźć miejsce na pamiątki. Nie za każdym razem są to rzeczy kupione. Często zbierają kamienie, suszą kwiatki, liście.

Biwak

Na jeden dzień przeznaczają równowartość 50 złotych. Jak ich stać, śpią w hotelach – można je spotkać przy dworcach – i jedzą w knajpkach, ale w razie potrzeby rozbijają namiot, który wchodzi w skład pięćdziesięciokilogramowego ekwipunku. Wtedy też na postojach sami sobie gotują. Wożą ze sobą dwa garnki, irański czajnik, ceramiczny filtr do wody, maszynkę na benzynę (gazu tam nie uświadczysz). Oboje są wegetarianami, więc warunki azjatyckie nie są dla nich pod względem kulinarnym uciążliwe. Ryż, sosik, warzywa, żadnych torebek, proszków – tak wygląda ich kuchnia. Gotuje najczęściej Robert i celebruje tę czynność. Podobnie jak parzenie herbaty.

Wodę wożą ze sobą w workach. Szczególnie w pustynnych warunkach muszą ją szanować. Potrafią się oboje umyć w niespełna dwóch litrach wody.

Emocje

Jak wytrzymać ze sobą w ekstremalnych warunkach 24 godziny na dobę podczas kilkumiesięcznej podróży przez Azję na rowerach i się nie rozwieść? Nie jest łatwo, bo to duże wyzwanie dla pary. Teraz już się dogryźliśmy – mówi Ania. Ale na początku trochę zgrzytało. Warunki klimatyczne, a zaczęliśmy od gorącej pustyni. Szok kulturowy, zmęczenie fizyczne – to rodziło trudne emocje. Ania kilkakrotnie miała ochotę spakować się i wrócić do kraju, ale …kiedy nerwy mijały, pedałowała przed siebie dalej u boku męża. Teraz, kiedy atmosfera między nimi gęstnieje, Ania jedzie kilkaset metrów przed Robertem. Wtedy jadą razem, ale osobno. Dla higieny psychicznej takie chwile są potrzebne. Tandem to zabójstwo dla związku – twierdzi Robert. Spotykali już takie pary jadące jednym rowerem i słyszeli pytanie: Kłócicie się ze sobą? Bo my codziennie.

Spotkania

Dla nich podróż to nie bicie rekordów. Nie liczą prędkości ani kilometrów, nie mają w sobie tej sportowej żyłki, która każe się ścigać z czasem, z innymi czy z samym sobą.

Wyprawę traktują jako wspaniałą okazję, by poznać ludzi, a przy okazji ich odmienny od naszego świat wartości. Czy nie bali się jechać do krajów muzułmańskich, o których opinia nie jest najlepsza? Nie, nie mieli tych obaw. Sąd o niebezpiecznych muzułmanach uznali z góry za stereotyp, z którym trzeba się rozprawić. Robert twierdzi, że źle o muzułmanach mogą mówić tylko ci, którzy ich nie poznali. To są normalni ludzie, wśród nich mogą zdarzyć się tacy, których lepiej omijać szerokim łukiem, ale czy nie inaczej jest w każdym społeczeństwie?  W Złotoryi na pewno też można spotkać takie osoby – śmieje się Robert. Najczęściej spotykamy bardzo życzliwych ludzi. Szczególnie w Iranie. Częstują nas wodą, owocami – mówi Ania. Nie można im odmówić, bo wtedy się obrażą – dodaje Robert. To buduje wspaniały wizerunek tamtejszego społeczeństwa. Nie bez powodu, gdy zapyta się rowerzystów podróżujących po Azji o najbardziej przyjazne kraje, wymieniają Turcję, Syrię i Iran. W Syrii, kiedy jechaliśmy z Aleppo do Damaszku, co chwilę spotykaliśmy się z ludźmi, którzy zapraszali nas do swych domów. Gdybyśmy chcieli ze wszystkich zaproszeń skorzystać, pewnie jeszcze byśmy byli w Azji – mówi Robert. Zdarzyło im się też uczestniczyć w syryjskim ślubie i bawić na weselu. Wtedy Ania została odziana w lokalne szaty: wielką spódnicę, kolorową bluzkę i chustę na głowę. Natomiast w Pakistanie po godzinnej rozmowie z tamtejszymi kobietami miała ręce artystycznie pomalowane henną i nowy sweter.

Okazuje się, ze świat jest bardzo mały. W Tadżykistanie spotkali kiedyś mężczyznę. Od słowa do słowa, toczy się rozmowa po rosyjsku i kiedy rozmówca dowiaduje się, że są Polakami, z entuzjazmem krzyczy: Mam w Polsce kolegę. Znacie Witka z Jawora? – pyta Tadżyk. Niestety, nie znali.

Azjatki

Kobiety w Azji są bardzo piękne i eleganckie. To, że noszą czadory (luźne szaty okrywające sylwetkę) bądź burki (nakrycia całej głowy z wąskim otworem na oczy), nie zwalnia ich z dbania o siebie. Stosują takie same kosmetyki jak Europejki. Malują się, podkreślając oczy. Zgrabnie, zmysłowo sie poruszają. Ania na początku trochę sceptycznie patrzyła na ubiór Azjatek, ale sama musiała do tej tradycji się dostosować. Nie odsłaniała ramion, nóg, nosiła tuniki…Zasada jest taka: jeśli turystkom nie odpowiada ta obyczajowość i te zwyczaje, to niech lepiej zostaną u siebie i oglądają telewizję niż miałyby prowokować swoim strojem – mówi Ania.

Jak z perspektywy kobiety ocenia prawa i życie muzułmanek? W Iranie podobało jej się to, że kobiety wychodzą swobodnie na ulicę, kształcą się, pracują zawodowo, mówią po angielsku. Natomiast Pakistanki siedzą w domach, noszą burki, a małe dziewczynki nie mogą marzyć o szkole.

Dla wszystkich spotykanych Azjatek Ania była uosobieniem piękna ze względu na swoją białą cerę. Gładziły ją po rękach i podziwiały skórę.

Mężczyźni

W Pakistanie na ulicach spotkać można tylko mężczyzn. Dla wielu z nich każda biała kobieta, szczególnie długonoga blondynka, jest obiektem pożądania. Ania w takiej sytuacji starała się nie rzucać im w oczy, a swoje kryła za ciemnymi okularami. Dbała o to, by nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z przypadkowym mężczyzną, bo każde spojrzenie w oczy traktowane jest jak zachęta. Muzułmanki dobrze o tym wiedzą, a nieświadome Europejki mogą napytać sobie biedy.

Roberta bawiła sytuacja, kiedy w Pakistanie otaczała ich grupa kilkudziesięciu mężczyzn chętnych do konwersacji. Zawsze rozmawiali tylko z nim, nigdy nie zwracali się do Ani. Traktowali ją tak, jakby nie istniała. Wszelkie pytania, zadawali Robertowi: Jak ona się nazywa? To twoja żona? Anię na początku to bardzo irytowało, ale potem zrozumiała, że Pakistańczykowi po prostu nie wolno rozmawiać z inną, obcą kobietą. Nie wolno mu nawet usiąść w autobusie koło nieznajomej.

Fotografie

W sakwach przy rowerze musi znaleźć się miejsce na dwa aparaty i pięć obiektywów, ładowarkę i drukareczkę. Bez tego podróż nie miałaby swego uroku. Z wyprawy przywożą masę zdjęć. Nie specjalizują się w uwiecznianiu pejzaży, ale ludzi. Portretowanym zostawiają na pamiątkę wydrukowane na miejscu zdjęcie. Za taką odbitkę pozować chcą prawie wszyscy. Najwięcej drukowaliśmy w Syrii i Pamirze – mówi Robert – w sumie prawie 100 zdjęć. Fotografują oboje. Robert profesjonalnie zajmuje się zdjęciami, Ania dopiero wkracza w ten świat. Podczas pierwszej wyprawy miała aparat kompaktowy, ale to szybko się zmieniło, bo jak mówi, aparat rządził nią a nie odwrotnie. Teraz oboje fotografują lustrzankami. Wierni są canonom.

Na początku podróży robili ludziom zdjęcia z ukrycia, długimi obiektywami, teraz już nauczyli sie nawiązywać kontakt z potencjalnymi modelami. Najpierw oswajają ludzi rozmową. Ania jest genialnym mediatorem szczególnie wobec kobiet – mówi Robert. Staramy się po prostu budować szczególną atmosferę i nie być nachalni – zdradza Ania.

Plany?

Na razie nie planują kolejnej wyprawy. Zajęli się pracą (m.in. w sklepie i fotografią ślubną) oraz kończą kolejną książkę, której Robert jest autorem, a Ania redaktorem. Myślą też o powiększeniu rodziny. Kto wie, może za parę lat pojadą do Azji w trójkę. Więcej o nich na www.ku-sloncu.org

Iwona Pawłowska