qGdy parę lat temu przeprowadzałem wywiad z Przewodniczącym Rady Miejskiej – Romanem Gorzkowskim, opowiedział mi wówczas, jak to jego babcia często powtarzała: kto kłamie – ten kradnie. I ta fraza powraca do mnie jak refren przy okazji mniejszych i większych wydarzeń.

 

Ktoś zakrzyknie: Ależ to przesada! Małe kłamstwo, kłamstewko, takie, którego wręcz nie widać w gąszczu codziennych spraw, a poważne naruszenie relacji międzyludzkich – zaprawdę, przesada.

 

Ale gdy się głębiej zastanowić, w stwierdzeniu tym jest głęboka prawda, sens wykraczający poza proste skojarzenie. Bo kto w sprawach zwykłych, codziennych nie będzie uczciwy, również w tych ważnych, mających duże znaczenie, będzie miał tendencję do naruszania norm etycznych, a może i prawnych. Bo z czasem granice się przesuwają, zacierają.

 

Ktoś, kto ma lęk wysokości i każdego dnia wchodzi o jeden szczebel drabiny wyżej, jest na dobrej drodze, by go przezwyciężyć. Tak samo w codziennym życiu, stopniowo uodparniamy się, przekraczamy niewidoczne granice.

 

Kto kłamie…

 

Niedawno ktoś przekonywał mnie, że czasem trzeba zawierać kompromisy z ludźmi o wątpliwej proweniencji, aby osiągnąć  cel wyższy, szczytniejszy. Czyli czasem trzeba się pobabrać w błocie lub zgoła czymś bardziej ohydnym, żeby później osiągnąć czystość wyższego rzędu.

 

Nie jestem przekonany. Za to przypomina mi się inny dyskurs prowadzony w latach osiemdziesiątych z moim kolegą w akademiku. Spieraliśmy się wówczas, czy lepszy jest minister – urzędnik – operatywny złodziej, który przy okazji „twórczej” pracy  uszczknie sobie co nieco ze społecznych pieniędzy, czy też uczciwy fajtłapa. Zasiał we mnie mój kolega wątpliwość, może nawet zacząłem przyznawać mu rację, że ten złodziej będzie lepszym rozwiązaniem.

 

Dzisiaj jestem już pewien. Minęło wiele lat, zmieniła się Polska, świat się zmienił, dylemat nadal jest aktualny, ale ja jestem pewien – wolę uczciwego fajtłapę. Bo on nie zepsuje na wiele lat systemu wartości, nie stworzy pewnego relatywizmu moralnego, nie wychowa urzędników – złodziei. Oczywiście lepiej, żeby to nie był fajtłapa, tym bardziej, że uczciwi, przedsiębiorczy ludzie nie należą do wyjątków.

 

W swoim stanowisku posuwam się wręcz do pewnej formy ortodoksji:  przede wszystkim uczciwość. Urzędnik państwowy czy samorządowy ma być uczciwy, uczciwością nie tylko obwarowaną kodeksami cywilnymi, karnymi i postępowania administracyjnego, ale również kodeksem etycznym. Ma postępować przejrzyście, uczciwie i co oczywiste – zgodnie z prawem.

 

Bo kto kłamie…

 

Przed ostatnimi wyborami samorządowymi, podczas wywiadu z ówczesnym Wicestarostą Powiatu Złotoryjskiego panem Józefem Sudołem poruszyłem wątek etyki zawodowej. Spieraliśmy się, czy należy twardo egzekwować nieetyczne zachowania podległych pracowników. Ja twierdziłem, że tak, pan Starosta, że może wymagać jedynie przestrzegania prawa. Rozumiem, że trudno byłoby obronić przed sądem pracy np. zwolnienie pracownika za działania nieetyczne. Bo przede wszystkim według jakiego kodeksu etycznego te działania rozpatrywać? Menedżer jednak posiada całą paletę możliwości wpływania na pracownika, wręcz jego wychowywania – wpajania oprócz litery prawa zasad etycznych, choćby dając mu przykład własną osobą.

 

W lipcu br. Urząd Miejski w Złotoryi zaprosił do składania ofert na wykonanie zadania na opracowanie strony internetowej na potrzeby realizacji projektu „Dom spotkań i integracji społecznej Złotoryi i Pulsnitz”. Najkorzystniejszą ofertę złożył i konkurs wygrał naczelnik jednego z wydziałów Urzędu. Zgodne z prawem? Najprawdopodobniej tak, ale na pewno bardzo nie na miejscu, powiedziałbym wręcz – głęboko nieetyczne.

 

Parę miesięcy później z kolei Starostwo Powiatowe ogłosiło konkurs ofert do projektu „Nowa jakość systemu doskonalenia nauczycieli w Powiecie Złotoryjskim – pilotażowe wsparcie rozwoju szkół i przedszkoli”. Nie wnikam, czy zainteresowanych złożeniem ofert było mało, czy dużo, czy tylko tylu, ile potrzeba  do rozstrzygnięcia konkursu. Niezbyt dobrze to jednak wygląda, gdy beneficjentami zostają najbliżsi członkowie rodzin urzędników zatrudnionych w starostwie lub w jednostkach bezpośrednio podległych.

 

Jaki sygnał płynie do społeczeństwa, do pozostałych urzędników, do jednostek podległych?  Ktoś powie, że nie można dyskryminować kogoś tylko dlatego, że jest czyimś mężem – żoną, córką –  synem… I pewnie ma rację.  Tylko ta przeklęta granica – gdzież ona jest? Co jeszcze można, a czego już nie? Co jeszcze wypada, a co już nie? Czy jednak nie prościej byłoby unikać takich wątpliwych rozstrzygnięć?

 

To takie małe ciernie, które bardzo uwierają ludzi wyczulonych (przeczulonych?). Jedni  przyzwyczajają się do środowiska, które ich otacza – inni nabawiają się alergii, nawet na drobne przejawy nieetycznych zachowań.

 

Bo kto kłamie…

Robert Pawłowski

Echo Złotoryi nr 10(95)/2013