Kiedy byłem małym chłopcem, wziął mnie ojciec… do cyrku. Cieszyłem się, bo podświadomie wiedziałem, że to musi być fajna impreza, ale tak naprawdę chodziłem tam tylko po to, żeby zobaczyć tygrysy.

Ostatecznie mogły być lwy. Inne zwierzęta mnie nudziły, klauni śmieszyli mnie do ukończenia 10 lat, a już jak wchodzili akrobaci, to rodzice budzili mnie dopiero na koniec. Jako nastolatek zdałem sobie sprawę, że cyrk tak naprawdę nigdy mnie nie bawił. Do niedawna jawił się dla mnie tylko jako miejsce, z którego od czasu do czasu ucieka jakieś dzikie zwierzę i zagubione ginie zastrzelone na ulicach miasta. Później moja fascynacja filmami „kung-fu”, zwłaszcza tymi, w których występował Jackie Chan, naprowadziła mnie na trop cyrku chińskiego. To cyrk bez zwierząt, wykorzystujący jedynie ekstremalnie wyćwiczone zdolności ludzkiego ciała i nowoczesną technologię. Przede wszystkim każde przedstawienie „NCCh” (Narodowego Cyrku Chińskiego) to osobna opowieść. Do tego dochodzi niezwykły makijaż i barwne stroje. Kiedyś emocjonowano się, jak dwóch rozhuśtanych pod dachem cyrku akrobatów, mijając się w locie, łapało odpowiedni trapez i już. W cyrku chińskim latanie to jest normalny element przedstawienia. Wiedziałem, że to jest cyrk przyszłości. Koniec z dziwami natury, takimi jak: „kobieta z brodą”, „karły”, „siłacze w pasiastych podkoszulkach rozrywający łańcuchy”, „cielęta o dwóch głowach” czy dzikie zwierzęta, które na żywo, podobno, tylko w cyrku można zobaczyć. Trochę żałowałem, że taki nowoczesny cyrk to tylko Chińczycy mogą stworzyć. Ale czy na pewno? Znacie to powiedzenie Konfucjusza, że „Jackie Chan mieszka na sąsiedniej ulicy”? Nie? No, może to nie Konfucjusz powiedział, ale ja to wiem.

Grzegorz Roś (miejsce zamieszkania: Las Vegas, pochodzenie: Złotoryja): Od zawsze podobał mi się ruch ekstremalny. Inspirowały mnie filmy z Bruce’m Lee, Ninja etc. Tato zabierał mnie na przedstawienia „Cyrku Świata” w katowickim Spodku, jak jeszcze mieszkaliśmy na Górnym Śląsku. Pamiętam, że numery ze zwierzętami mnie nudziły i czekałem zawsze na akrobatów. Jak już trafiłem do Złotoryi, chciałem zostać Mistrzem Świata w akrobatyce tak jak moi trenerzy, ale nie udało się.

Grzegorz Roś jest artystą w „Cirque du Soleil”. Francuska nazwa nie powinna budzić zdumienia w anglofilskim świecie, bo ten cyrk powstał w Kanadzie, gdzie ten język jest jednym z dwóch urzędowych. „’Cirque du Soleil’ koncentruje się na najlepszych artystach świata i teatralności przedstawień, które mają własną fabułę i temat. Swój repertuar wystawia w ponad 271 miastach na każdym kontynencie z wyjątkiem Antarktydy. Przy tworzeniu widowisk pracuje około 4000 osób z ponad 40 krajów, a zyski przekraczają 810 milionów dolarów rocznie. Liczne spektakle w Las Vegas przyciągają co wieczór ponad 9 tys. osób, a liczba widzów, którzy wzięli udział w widowiskach na całym świecie, przekroczyła 90 milionów. Ma też gwiazdę na Hollywoodzkiej Alei Sławy.”

Grzegorz Roś: Dostrzegając moje zainteresowania, tato zaprowadził mnie na zajęcia z akrobatyki. Wcześniej na Górnym Śląsku trenowałem Ju Jitsu i pewne podstawy akrobatyki miałem opanowane. Do dziś pamiętam ten pierwszy dzień, kiedy stanąłem w drzwiach sali akrobatycznej w złotoryjskim liceum. Ktoś skoczył salto, ktoś stawał na rękach, inni budowali piramidy. To było jak odkrycie nowego świata. Trener Zygmunt Biegaj zaczął w Złotoryi coś niesamowitego. Całe szczęście, że jego uczniowie Leszek Antonowicz, Wojciech Świecik i Bogdan Zając kontynuują to dzieło. Po zakończeniu studiów na AWF i kariery sportowej, trafiłem najpierw do teatru ‘OCELOT’. To Bogdan Zając wprowadził mnie w świat cyrku. Z Tomkiem Wilkoszem opracowaliśmy akrobatyczny duet, który mieliśmy szczęście zaprezentować w Paryżu na castingu do przedstawienia ‘Le Reve’. Po intensywnej, twórczej kreacji w Brukseli z legendarnym Franco Dragone, już rok później występowaliśmy w Las Vegas. To jeszcze nie był ‘Cirque du Soleil’, ale ta sama skala produkcji i poziom artystów. Franco Dragone ukształtował artystycznie ‘Cirque du Soleil’, to jest niesamowita postać, geniusz i twórca Nowego Cyrku. Występowaliśmy tam z Tomkiem 10 lat. Później nasze drogi się rozeszły. Tomek trafił z ‘Cirque du Soleil’ na Broadway a ja pojechałem w trasę z przedstawieniem ‘LUZIA’. Do ‘LUZII’ trafiłem również poprzez casting. Żeby go wygrać, trzeba było mieć trochę szczęścia i znaleźć się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Reżyser przedstawienia miał pomysł stworzenia akrobatycznego kwartetu w klasycznym, starym stylu i akurat do tego kwartetu pasowałem. W ‘LUZII’ moja rola inspirowana była przez tzw. ‘pachucos’, czyli meksykańskich gangsterów, którzy działali w USA w latach trzydziestych.

Grzegorz udostępnił mi link do polskiego portalu w Kanadzie, gdzie bardzo ciekawie opisana jest „LUZIA”. Oto jego fragment: „38. przedstawienie ‘Cirque du Soleil’ jest inspirowane kulturą i przyrodą Meksyku. Ogromny dysk, który na przemian staje się słońcem albo księżycem jest głównym punktem scenografii. To natura dyktuje wszystko co dzieje się na scenie. Akrobaci są często przebrani za zwierzęta: motyle, ptaki, żuki, ogromny koń czy leopard. Według jednej z meksykańskich tradycji każdy człowiek rodzi się również z duszą zwierzęcia, które go chroni i prowadzi przez życie”. Występy w takich kreacjach to nie tylko akrobatyka, ale także aktorstwo. Jak przekazać teatralne uczucia?

Grzegorz Roś: Faktycznie przejście ze sportu na scenę jest ciekawym doświadczeniem. Moja transformacja zaczęła się z Julianem Hasiejem w Ocelocie. Podczas kreacji ‘Le Reve’ mieliśmy prawie rok zajęć z różnymi instruktorami tańca i gry aktorskiej. Ponadto praca z Franco Dragone, reżyserem ‘Le Reve’, była świetnym doświadczaniem, które owocuje do dziś. Teraz treningi to jest walka o to, aby utrzymać formę. Kiedyś (w latach 90.) mój brat nauczył mnie parę chwytów na gitarze i tak sobie razem graliśmy na strychu. Obcowanie z muzyką zaowocowało później w karierze cyrkowej, bo zdarzało mi się śpiewać i tańczyć w trakcie przedstawień. Podczas kreacji mieliśmy też zajęcia ze śpiewu oraz gry na instrumentach perkusyjnych. W show ‘Le Reve’ w jednym z numerów grupowych wszyscy musieli tańczyć salsę. To było dla mnie trudne.

Czy dbanie o formę można pogodzić z życiem rodzinnym?

Grzegorz Roś: Na początku pobytu w Las Vegas skoncentrowałem się na nostryfikacji swojego polskiego dyplomu fizjoterapeuty. Zapisałem się do lokalnego college’u. Pomagałem tez w szpitalu jako wolontariusz, aby trzymać kontakt z zawodem. Zaangażowałem się w życie polskiej emigracji w Las Vegas, między innymi zaprzyjaźniłem się ze śp. Georgem Kielakiem, powstańcem warszawskim, dobrym i mądrym człowiekiem. Czasem pełnym przygód były późniejsze podróże z przedstawieniem ‘LUZIA – Cirque du Soleil’. Dołączyła do mnie wtedy moja żona i podczas tournée urodziły się nasze dzieci. Najpierw synek w Atlancie, dwa lata później córka  w Orlando. Podróżowanie z cyrkiem i rodziną było piękne. W całym zespole było nas razem ok. 200 osób, w  tym również inne rodziny z dziećmi. Miło wspominam zabawy z dziećmi w cyrkowym namiocie czy wspólne posiłki w cyrkowej kuchni. W każdym mieście spotykaliśmy wielu wspaniałych wspierających nas ludzi. W wolnym czasie ćwiczę, czytam i staram się być dobrym rodzicem.

Jak wygląda praca w cyrku?

Grzegorz Roś: Każde przedstawienie było całkiem inne. Wszystkie przedstawienia opierają się na połączeniu wielu rodzajów sztuki: tańca, sztuki mimicznej, gimnastyki, sztuki cyrkowej, akrobatyki i teatru przy wsparciu zaawansowanej technologii cyfrowej i wizualnej. Ważna jest także muzyka. W Las Vegas oprócz takich klasyków jak ‘Mystere’ czy show ‘O’,  jest też ‘Love’ z muzyką The Beatles czy ‘One’ z muzyką Michaela Jacksona. My jesteśmy raczej akrobatami, którzy dostają zadania aktorskie i taneczne. Dużym utrudnieniem dla akrobacji było to, że np. ‘Le Reve’ to przedstawienie z wodą. Smarowaliśmy się specjalnym klejem, żeby nie zrobić sobie lub komuś krzywdy. Na koniec naszego popisowego numeru wskakiwaliśmy razem z Tomkiem Wilkoszem do wody, uważając żeby nie uderzyć w płetwonurków, którzy tam czekali. Płetwonurkowie przechwytywali nas, podawali nam maski do nurkowania, tlen i pomagali wypłynąć przez specjalny tunel za kulisy. Czasem w tym ciemnym tunelu czułem taki klaustrofobiczny dyskomfort.

Gdzie jeszcze występowałeś?

Grzegorz Roś: W Las Vegas ‘Cirque du Soleil’ miał przedstawienia w każdym większym kasynie. ’Le Reve’ to było stacjonarne przedstawienie we wspaniałym teatrze przy Wynn Resort w Las Vegas. Z ‘Cirque du Soleil’ i ‘LUZIA’ miałem okazję występować w 17 miastach w USA, Kanadzie i Meksyku. Ostatnie przedstawienie odbyło się w Royal Albert Hall w Londynie, na premierze byli m.in. Książę William i Księżna Kate. Show miało następnie zaprezentować się w Moskwie, ale wybuchła pandemia….

Upadłość Cyrku ogłoszono w czerwcu 2020.

Grzegorz Roś: Kiedy zaczęła się pandemia, byłem w Montrealu, gdzie jestgłówna siedziba‘Cirque du Soleil’. Zaczynaliśmy kreację nowego przedstawienia, które miało być otwarte w tym roku w Berlinie. Jednak koronawirus pokrzyżował nasze plany. ‘Cirque du Soleil’ praktycznie z dnia na dzień przestał istnieć. Wszystkie przedstawienia zostały odwołane, nowe produkcje wstrzymane, a pracownicy niestety zwolnieni.

Kiedy ‘Cirque du Soleil’ zawiesił swoja działalność, wróciliśmy z rodziną z Montrealu do naszego domu w Las Vegas. Zacząłem pracować na pełny etat jako fizjoterapeuta w szpitalu. Pracuję też na oddziale intensywnej terapii, gdzie rehabilitujemy pacjentów z COVID-19, więc bywa dosyć ekstremalnie.

Pytam, co dalej? Jak będzie wyglądała przyszłość nowoczesnego cyrku?

Grzegorz Roś: Przyszłość całego cyrku kształtuje się między innymi w takich miejscach, jak Złotoryja czy Lublin, gdzie jest coroczny, fantastyczny festiwal młodego cyrku „Cyrkulacje”. Odbył się nawet w tym roku. Wszędzie tam, gdzie są młodzi, zdolni ludzie, którzy mają tę iskrę i talent, i pasję do tego rodzaju sztuki. Cyrk będzie musiał odkrywać się na nowo i szukać innowacyjnych dróg docierania do publiczności, takich jak np. przedstawienia online.

Tematów do omówienia czy rozwinięcia jest oczywiście mnóstwo. W ubiegłym roku w grudniu młodzi złotoryjanie, uczestnicy projektu „Złotoryja Tańczy”, mieli okazję zadawać pytania online Grzegorzowi. O co pytali? Pytali o tremę na scenie, o kontuzje, treningi.

Grzegorz Roś: Cieszę się, że w Złotoryi jest pełna pasji młodzież, która ma marzenia i ambicje, i jest zdeterminowana, by je realizować. Wraz z moją siostra Olą, jej mężem Michałem i moją żoną Marysią założyliśmy ‘Fundację Rozwoju Człowieka Trood’ między innymi po to, aby takie zdolne dzieci i młodzież wspierać.

Ale to już jest całkiem inna opowieść…Grzegorz Roś:Historia polskich akrobatów w ‘Cirque du Soleil’ sięga samych początków powstawania tej firmy, czyli lat 80. Wtedy do Kanady wyemigrował trener Zygmunt Biegaj. Dołączyli do niego jego synowie oraz inni utalentowani akrobaci z Jawora, a także Bogdan Zając ze Złotoryi. Przez lata polscy akrobaci wyrobili sobie markę dobrze wyszkolonych i ciężko pracujących artystów. Można powiedzieć, że przetarli szlaki przyszłym pokoleniom akrobatów, do których zaliczam się również ja. Za to jestem im oczywiście bardzo wdzięczny.

Rozmawiał Jarosław Jańta