IMG_0302MKiedy jeszcze dwa lata temu wielu naszych rodaków ciągnęło na Zachód w poszukiwaniu łatwiejszego chleba i godnego życia, w drugą stronę wybrało się holenderskie małżeństwo Randi i Herman Seweusterowie. Nie przyjechali do Polski jako turyści, tylko imigranci. Ktoś mógłby powiedzieć, że upadli na głowę, szczególnie, kiedy dowie się, że Holendrzy porzucili swój dom, ustabilizowane życie, pracę i osiedlili się w ruinie przedwojennej chałupy w Dobkowie. O tym, że była to ruina, obecnie przekonać się można jedynie oglądając zdjęcia, ponieważ dom prezentuje się zupełnie przyzwoicie, a nawet lepiej…Mieści się w nim pensjonat „Zorza Poranna”

 Iwona Pawłowska

Decyzja o wyjeździe z Holandii zapadła w trudnym dla Seweusterów momencie. Dopiero co stracili dziecko i nie umieli żyć w miejscu, które kojarzyło im się z tą tragedią. Uznali, że skończył się pewien etap ich drogi i trzeba spróbować żyć od nowa. Na początku chcieli wyjechać do pobliskiej Francji, ale choć to piękny kraj, to strasznie drogi. Poza tym mieszka w nim za dużo Holendrów i jak sami mówią „nie za bardzo im się to podobało”.

 IMG_0302

Znajomy, który ożenił się z Polką, zasugerował im wyjazd do naszego kraju i osiedlenie się na Mazurach. Herman pojechał na rekonesans. Mazury były piękne, ale za płaskie i tym samym podobne do Holandii. Skoro nie równiny, to może góry?  I tak Holender trafił w okolice Jeleniej Góry.

3 

Zrobił mnóstwo zdjęć, które wysłał żonie do Holandii. Randi przypadła do gustu okolica i oboje uznali, że pora sprzedać dom w Holandii, pakować to, co najcenniejsze, oraz wyruszyć w polskie góry. Jak na holenderskie warunki dom sprzedali ekspresowo, bo zabrało im to zaledwie 11 dni. Szczęście mącił tylko fakt, że nie mieli jeszcze nic w zamian – żadnego lokum. Mimo to wybrali się do Polski i przez dwa zimowe miesiące poszukiwali domu. Kiedy znaleźli w Internecie ofertę gospodarstwa w Dobkowie, Herman od razu tam pojechał. W ciągu pół godziny podjął decyzję o kupnie i umówił się z notariuszem.

gastenkamer 5

Trochę się bał, co powie żona, ale ona, gdy zobaczyła ogród, wielką przestrzeń, sama uległa urokowi miejsca.

Czy kiedykolwiek wcześniej mieli do czynienia ze wsią, rolnictwem?

Ona nie. Wychowała się w dużym mieście w okolicach Amsterdamu. Skończyła studia, a potem zajęła się pracą kuratora rodzinnego. Napatrzyła się na problemy z wychowywaniem dzieci i z uzależnieniami. Jej zadaniem było tak naprawdę uzdrawianie rodzin. Kocha pracę z dziećmi. On od dzieciństwa miał więcej wspólnego z rolnictwem. Pochodzi z małej wioski o swojsko brzmiącej nazwie Ameryka, podobnej swą wielkością do Dobkowa. Dlatego mówi, że czuje się tu jak u siebie. Jego ojciec był rolnikiem a on jest dyplomowanym ogrodnikiem.

IMG_0299

W Holandii pracował jako kontroler jakości w firmie produkującej warzywa na eksport. Tu, w Dobkowie, oboje rozwijają pasję ogrodniczą. Założyli niewielki ogródek na potrzeby stworzonego przez siebie gospodarstwa agroturystycznego. Pod namiotem foliowym hodują paprykę i szparagi.

Jakie były ich pierwsze tygodnie i miesiące w nowym domu, można wywnioskować, oglądając obszerną dokumentacje fotograficzną, która trzymają w komputerze. Dom to były mury i stary dach. Wewnątrz nie było niczego. Teraz, w miejscu dawnej obory, jest przestronny salon z pianinem. Uzdolniona artystycznie Randi planuje w przyszłości urządzać tu mini koncerty. O artystycznych upodobaniach i zdolnościach pani domu świadczy też galeria fotografii. Wszystkie w czarno- białej konwencji.

IMG_0306

Holendrzy wszędzie zamontowali ogrzewanie podłogowe. Ze ściany w holu gospodyni sama usuwała tynk, by odkryć piękny kamienny budulec. Nowi właściciele starają się zachować jak najwięcej oryginalnych elementów domu. Z olejno pomalowanych drzwi zdarli farbę i zeszlifowali wieloletni brud. Eksponują szachulec w ścianach. W kominie zachowali wędzarnię. Nie są jednak ortodoksyjni jeśli chodzi o stylistykę wnętrza. Jak mówią: ważna jest wygoda, a nie konkretny styl. Mają stare meble, ale nowoczesne urządzenia. Nie będą przecież odtwarzać kuchni węglowej, gdyż elektryczna czy gazowa jest łatwiejsza w obsłudze. Zmodyfikowali również układ pokoju na piętrze, w ich prywatnej przestrzeni. Dobudowali interesująca antresolę i wmontowali okna dachowe, które ułatwiają obserwowanie nieba za pomocą dużej lunety. Przez dwa lata adaptacji budynku na pensjonat gospodarze pracowali w pocie czoła i choć mieli do pomocy ekipy remontowe, sami się nie oszczędzali. Schudli po 5 kilo. On uwijał się przy remoncie, ona sprzątała i zajmowała sie administracją.

polen april 2008 173

W części gościnnej właśnie postawili saunę, zamontowali hydromasaż i wykończyli obszerną łazienkę. Planują urządzenie pokoju dla dziecięcych gości. Marzeniem obojga jest organizowanie w Dobkowie turnusów dla maluchów. Kiedy przyjechali do Polski, w dokumentach, które wypełniali, zadeklarowali chęć współpracy z opieka społeczną. To przecież zawód Randi. Holenderka wymyśliła, że chciałaby umożliwić dzieciom z trudnych rodzin poznanie wsi. Takiej prawdziwej. W Dobkowie mają do tego warunki – duży dom, wielki ogród, piękne przestrzenie na piknik. Ona już widzi siebie, jak wraz z dziećmi smaży dżem, robi przetwory, pokazuje owce, kozy, konia (kiedyś pewnie parę kupią). Mają w planach również turnusy rehabilitacyjne dla maluchów. Matka, która straciła własną córkę, chce otoczyć teraz opieką inne dzieci.

Gospodyni „Zorzy Porannej” lubi gotować. Swoim gościom często serwuje dania wielonarodowe. Lepi nawet pierogi ruskie, choć to bardzo skomplikowane. I dlatego ciekawe, jak sama przyznaje. Rzadko przyrządza potrawy typowo holenderskie, ponieważ brakuje tu w Polsce oryginalnych składników. Czasami tylko rodzina przywozi tamtejsze specjały, np. ser, który polskim gościom bardzo smakuje. Randi robi też holenderskie śniadania, czyli chleb z czekoladową posypką. Takiej w Polsce też kupić nie można.

IMG_0305

Czego jeszcze brakuje im w nowym kraju? Niczego. Polska jest super! Czują się tu lepiej niż w Niderlandach. Kiedy jadą w odwiedziny do bliskich w Holandii, nie mogą doczekać się powrotu do Dobkowa. Meczą ich Niderlandy. Za dużo tam stresu. Polacy są inni, bardziej swobodni. Mieszkańcy wsi przyjęli ich życzliwie. Niedawno Herman był świadkiem na ślubie sąsiada. Potem sąsiad pomógł mu postawić płot. Holendrzy kupują od okolicznych chłopów mleko, jajka, a i z właścicielami Villa Greta (innego gospodarstwa agroturystycznego) utrzymują przyjacielskie kontakty. Razem z Rozpędowskimi czynią starania, by powołać do życia Ekomuzeum w Dobkowie, wspólnie też walczyli z  innym Holendrem, który chciał tu założyć hodowlę norek. Prawie sielanka. Jedno mąci im radość – polska biurokracja. Żeby załatwić sprawę w urzędzie, trzeba znać język polski, bo języki obce są naprawdę obce urzędnikom w naszym kraju. Dlatego Herman jeździ z tłumaczem, Dawidem. Przez te dwa lata poznał już trochę polskich słów, ale to wciąż za mało jak na potrzeby urzędów. Inna bolączka to konieczność przemieszczania się między Jelenią Górą, Złotoryją czy Legnicą. Nie ma takiego miejsca, gdzie można by kompleksowo załatwić kilka spraw na raz.

IMG_0303 

Czy jest coś takiego, co mogłoby zniechęcić ich do Polski? Raczej nie. Kiedy dwa lata temu wyjeżdżali z Holandii, zdawali sobie sprawę, że czekać ich będą trudne chwile. Liczyli się z tym. Wiedzieli też, że nakłady finansowe szybko im się nie zwrócą. Pieniądze nie są dla nich najważniejsze. Ważne, że mogą robić coś, z czego są zadowoleni. Ważne, że mają miejsce do życia i coś do zjedzenia. A już zupełnym luksusem jest zdrowie i bliskość natury. Kiedy o 4 rano wyjdzie się przed ich dom, widać czasem zorzę poranną. W Holandii to symbol nadziei – znak nowego początku.

tekst: Iwona Pawłowska, pomoc w tłumaczeniu: Anna Chrzanowska