przed 1945Ja, folusz białoskórniczy, powstałem  w ciekawym, obiecującym okresie rozwoju miasta Goldberg.

Tworzyła się właśnie poniżej bramy Solnej strefa przemysłowa – bardzo ważna, choć położona poza murami miejskimi. Złotoryja  powoli przygotowywała się do rozwijania różnorodnej produkcji,  budując młynówkę – odnogę Kaczawy zasilającą lokalne warsztaty rzemieślnicze.

Rycina Wernera datowana na lata 30. XVIII wieku, pokazująca najstarszy przebieg młynówki.

Od początku istnienia czułem się lepszy od innych – białoskórnictwo to przecież elita garbarstwa.

Dostarczałem mięciutkie rękawiczki, szlachetne sukna odzieżowe, kaftany…

Rycina

To do mnie przyjeżdżali najbardziej eleganccy  goście i płacili najwyższe ceny  za moje wyroby.

przed 1945

Foluszowi  mieszkańcy byli naprawdę pracowitymi i miłymi ludźmi. Pozycja, którą zajmowali w naszej małej społeczności, była coraz ważniejsza i bardziej znacząca. Już nie musieli objeżdżać okolicznych jarmarków, dopraszając się o zainteresowanie  skórami. Pani domu odetchnęła  – od kiedy kilka wozów ze skórami  zostało rozgrabionych,  a garbarze obici, coraz niechętniej  patrzyła na te kupieckie wyprawy. Obstawała przy obstalunku  czyli wykonywaniu usług na zamówienie klienta, co było powszechne zarówno w miastach, jak i na wsiach. Chyba dlatego też  cała rodzina pracowała coraz wytrwalej i najlepiej, jak potrafiła. Miała zresztą dobry przykład – wuj Pani domu był białoskórnikiem w Toruniu – to on namówił moich Państwa do wykonania koła  na Młynówce i zaprzestania, jak to określał, partaczenia. Kazał iść z postępem i z osiągnięciami nauki. Moi gospodarze pomyśleli, podumali i zrobili piękny drewniany folusz, czyli mnie,  z dużym, nowoczesnym kołem.

lokalizacja folusza

Folusz białoskórniczy w Toruniu na przedmieściu Lubicz. Budynek nad rzeką oznaczony nr 7. Ryc. Steinera z r. 1734 repr.: J. Wojtowicz, Studia nad kształtowaniem się układu kapitalistycznego w Toruniu. Stosunki przemysłowe miasta Torunia w XVIII wieku, Toruń 1960, s. 142.

Cechą charakteryzującą naszą  ,,elitarną” gałąź garbarstwa –  białoskórnictwo – było poddanie skóry zabiegom, podczas których ja, folusz,  służyłem wgniataniu w surowiec tłuszczu bądź też rozbijaniu  tkanki skórnej,  dzięki czemu surowiec stawał się bardziej rozciągliwy. Do natłuszczania stosowaliśmy tłuszcze uzyskiwane ze zwierząt morskich (mieliśmy specjalne ceny u kupca z północy, który odwiedzał nas kilka razy w roku), a szczególnie cenny był tran z wątroby dorsza. Garbowaliśmy  skóry zarówno duże z młodych bydląt, jak i małe, z kozłów, łosi, baranów, jeleni, saren. Garbarz i jego żona wybierali tylko najlepsze, zdrowe i dorodne zwierzęta. Tego rodzaju skóry należało mocno zwapnić i dobrze oczyścić. Na końcu moczyliśmy je w roztworze z ałunem glinu, a częściej (i to był sekret naszego sukcesu) wyroby nacieraliśmy  żółtkami. Tak przygotowane skóry były już gotowe do szycia.

Wtedy sąsiedni  gospodarze zaczynali pracę. Dostojne Panie przyjeżdżały dawać wymiary małych rączek, Mieszczanie, ba, czasem książęta, zamawiali kaftany. Największy problem był tylko z sąsiadem szewcem – tak strasznie  pił, że nikt nigdy nie wiedział, czy skoń1954czy buty na czas, czy nie.

Moi gospodarze stawali się coraz bardziej majętni, ich dzieci, a potem dzieci ich dzieci powychodziły bogato za mąż i powżeniały się w poważne złotoryjskie mieszczańskie rody.  Tylko jedna córka wyszła za białoskórnika z Jawora – tfu – pan nie mógł tego przeżyć. Odwieczni rywale podkradający sposoby garbowania… Tego było za wiele nawet jak na takiego spokojnego człowieka.

No ale zostawmy ten drażliwy temat.

Moi gospodarze należeli oczywiście do jednego z wielu  cechów zrzeszających garbarzy, które miały służyć po pierwsze- ochronie ich interesów, po drugie- regulowały technologię produkcji. Wiedza początkowo była przekazywana dziedzicznie. Kolejne pokolenia moich gospodarzy dowiadywały się od ojców, na czym polega fach.  Jak się wprawili w robocie, dowiadywali się jeszcze więcej – na czym polega tajemnica wyjątkowych skór białoskórników z miasta Goldberg i dlaczego, specjalnie do nich,  przyjeżdżają klienci z dalekiego Breslau

folusz toruńPraca szła pełną parą, moje koło furczało i garbowało coraz więcej i dla coraz lepszych klientów.

No i wtedy zaczęły się wojenne zawieruchy.  Żołnierze nie potrzebowali  rękawic miękkich jeno tanie i silne, więc początkowo nielicz ne  manufaktury garbarskie zaczęły rozwijać  masową produkcję tanich wyrobów na potrzeby wojskowe. Mieliśmy jednak wciąż dobrych klientów, wojny się kończyły, front się przenosił, a kobieta zawsze chciałaby pięknie wyglądać, więc pracowałem wciąż pełna parą.

Nadeszła w końcu rewolucja przemysłowa. Osiągnięcia przemysłu maszynowego  – maszyny do odwłasiania lub wygładzania zmieniły charakter garbarstwa na zawsze. W XX w. wprowadzono do  procesów garbarskich  preparaty bakteryjne i fermentacyjne  i to był w zasadzie początek  mojego końca. Pracowałem coraz mniej. Nikt już nie chciał czekać i mierzyć – wszyscy woleli kupować gotowe wyroby. Niszczałem i niszfolusz wnetrze czałem. Ale ocalałem, sam nie wiem jakim cudem,  okropny czas drugiej wojny światowej. Czemu nie zostałem spalony w zimowe dni, zniszczony, podpalony – nie wiem.

Ocalałem i to było najważniejsze. Wtedy zacząłem marzyć, że los się dla mnie odmieni, że jeszcze będę potrzebny. Przecież nie bez znaczenia jest moja  wspaniała lokalizacja, malownicza rzeka, most, uczęszczana,  ruchliwa droga…

I wtedy wymyśliłem!

To  będę ja – Restauracja  „Folusz”  –  świadectwo starych, dobrych czasów rozkwitu, zbytku i bogactwa miasta Złotoryja. Znowu zapełnię się gwarem i ludźmi, moje koło będzie furkotać na wietrze, a nowi gospodarze będą opowiadać o czasach naszej świetności. Pomalują mnie, naprawią, zmienią i będę najlepszą karczmą w całej okolicy. Najlepszą,  bo mającą  duszę i historię. Może nawet byłbym hotelem…

zdjęcie1

Małym i kameralnym, ale niezapomnianym. To będą wspaniałe dni…

Epilog

zdjęcie2

,,Do roku 1952 istniał niedaleko starego młyna zabytkowy folusz, czyli poruszana prądem wody garbarnia, stanowiąca jeden z nielicznych tego rodzaju obiektów w Europie. Nie wiadomo, kogo dziś winić za jego zburzenie” –   fragment artykułu publikowanego w „Życiu Złotoryi” z lipca 1955.

Dorota Dutka-Masek, Paweł Dutka